Mego dziadka piłą rżnęli
Mego dziadka piłą rżnęli
MACIEJ STRĄCZYŃSKI
Polska upadła jako państwo. Ale przecież żyła, zakuta w kajdany niewoli. Ponieważ nasz cykl to Kryminalna historia Polski, powinien trwać dalej. Jednak nie należy umieszczać w nim historii patriotów, powstańców walczących o Niepodległą, skazywanych, więzionych, wieszanych, rozstrzeliwanych przez zaborców. Oni nie byli przestępcami i umieszczając w historii kryminalnej Waleriana Łukasińskiego, Szymona Konarskiego, Romualda Traugutta czy Stanisława Brzóskę po prostu bym ich obraził. A mieliśmy przecież głośne, związane z historią Polski zbrodnie i w okresie rozbiorowym. Oto jedna z nich.
Sytuacja, w jakiej znaleźli się po rozbiorach Polacy zamieszkujący zabór austriacki zwany Galicją była specyficzna. Władze Austrii, kraju wielojęzycznego, nie prowadziły wobec nich działań wynaradawiających, ale umiejętnie rozgrywały konflikty społeczne. Po objęciu Galicji przez Austrię poprawiła się nieco sytuacja chłopów, jako że austriackie prawo, nowocześniejsze od dawnego polskiego, dostrzegało przynajmniej ich istnienie. Chłopi zyskali możliwość odwoływania się w pewnym, niewielkim zresztą zakresie do sądów. Prawo zabraniało też bić chłopa. Ale przepisy te u polskiej szlachty się „nie przyjęły”. Panowie nadal traktowali chłopów jak swoją własność i bezwzględnie egzekwowali pańszczyznę. Przemoc, zakuwanie w kajdany i brutalne bicie, nawet na śmierć, były na porządku dziennym. Szlachcic nadal ściągał podatki od swoich chłopów, przeprowadzał brankę do wojska i decydował o tym, czy chłop może opuścić wieś. Tymczasem chłopi w samej Austrii byli od 1781 r. wolni od poddaństwa. Ten średniowieczny relikt obowiązywał tylko w Galicji i niektórych innych częściach cesarstwa. W pierwszych latach XIX wieku poddaństwo zniosły Prusy i inne kraje niemieckie, nieco później Saksonia. Tylko w zacofanej Rosji istniało nadal.
Gdy polski chłop szedł na skargę do władz na polskiego szlachcica, austriaccy urzędnicy chętnie skargi te przyjmowali i rozpatrywali. Rósł mit dobrego cesarza i dogodne dla zaborcy konflikty społeczne między Polakami. Szlachta zaś nie przyjmowała do wiadomości, że z chłopami trzeba się zacząć liczyć. Niejeden z patriotów, dążących do przywrócenia niepodległości Polski, był zarazem rewolucjonistą dążącym do zniesienia pańszczyzny. Szlachcie pod rządami Austrii było jednak dobrze i nie narzekała.
Stanowy sejm galicyjski, w którym zasiadała wyłącznie szlachta, liczył ledwie koło dwudziestu posłów i miał nikłe kompetencje. Nie obejmował zresztą Krakowa, który do 1846 r. był formalnie wolnym miastem (w latach 1836-41 pod okupacją austriacką). W 1843 r. sejm ten odrzucił projekt zniesienia poddaństwa chłopów w Galicji. Powołał komisję do zajęcia się sprawą. Chłopi mogli tylko wykupić się z poddaństwa, ale panowie dbali, by nie mieli za co. Wiedeń powołanie komisji zignorował – tak mu było najwygodniej.
Nadszedł rok 1846. Patrioci ze wszystkich trzech zaborów planowali rozpoczęcie powstania narodowego. Oparte miało być o Kraków, który jako wolne miasto był miniaturowym azylem wolności, a przy tym leżał na zbiegu granic trzech zaborców. Już przed Nowym Rokiem tworzono powstańcze struktury i planowano powołanie rządu narodowego, w styczniu ustalono jego skład. Rząd ten obiecywał uwłaszczenie chłopów. Nie miał jednak możliwości przekonania chłopów do idei powstania, emisariusze spiskowców nie byli w stanie dotrzeć do chłopów, a przy tym ani nie wiedzieli, jak to zrobić, ani za bardzo nie mieli ochoty zniżać się do rozmów z plebsem. „Czerwony kasztelanic” Edward Dembowski i Julian Goslar, spiskowcy o lewicowych przekonaniach, robili co mogli, ale mogli niewiele.
Austriacy zaś wiedzieli, co się święci i działali sprytnie. Rozpuszczali wśród chłopów wieści, że polscy panowie chcą ich i Żydów wyrżnąć. Dziel i rządź! Jasno to stwierdził prezydent guberni lwowskiej Franz Krieg: „Na polską rewolucję trzeba będzie napuścić polskich chłopów, potem chłopów się wystrzela i na sto lat będzie spokój”. I tę metodę zastosowano. Celował w niej starosta tarnowski Joseph Breinl von Wallenstern: demonstracyjnie nagrodził dwóch Żydów, którzy w plotki uwierzyli i złożyli do niego donos na Polaków. 18 lutego 1846 r. zwołał w Tarnowie zebranie kilkudziesięciu wójtów i co bardziej znanych chłopów. Wezwał ich do rozbrajania powstańców, którzy chcą mordować chłopów i Żydów. Nakazał ścigać powstańców, wrogów dobrego pana cesarza, który kocha swój lud i chce znieść pańszczyznę, ale polscy panowie nie dają. Kazał odstawiać pojmanych do Tarnowa. Żywych albo martwych. To samo głosił Karl Brend, starosta Bochni. A ciemny lud to kupił. Przyzwolenie władz na wyrżnięcie szlachty było jasne.
Wśród chłopów, którzy stawili się w Tarnowie, był niejaki Jakub Szela ze Smarzowej. Nie był to młodzieniaszek. W 1805 r. jako osiemnastolatek został wzięty do wojska i dostał się do niewoli napoleońskiej. Uwolniony, zbiegł do domu i okaleczył sobie siekierą lewą dłoń, żeby uniknąć ponownej branki. Ojciec Szeli, bogaty chłop, cały majątek przekazał bratu Jakuba, zatem Szela gospodarował na kilkuhektarowym wianie pierwszej żony. W 1846 r. Jakub Szela miał 58 lat, był dwukrotnym wdowcem, trzeci raz żonatym i miał czworo dzieci: troje dorosłych, z pierwszą żoną (kilkoro zmarło w dzieciństwie) i 13-letniego syna z trzecią. Od lat w imieniu chłopów toczył boje prawne z rodziną Boguszów, dziedziców Smarzowej. Był analfabetą, nie znał niemieckiego, pisma pisali mu pokątni doradcy. Hardy chłop wielokrotnie padał ofiarą prześladowań, był bity, torturowany, trzymanie go w kajdanach na mrozie doprowadziło do poważnych odmrożeń. Pałał więc nienawiścią do prześladujących go ziemian i dał się prowadzić na pasku von Wallensternowi.
Natychmiast po powrocie z zebrania w Tarnowie Szela skrzyknął chłopów i ruszył na dwór Boguszów w Siedliskach. Wpadli tam uzbrojeni we wszystko, co złapali. Wyrżnęli wszystkich szlacheckich mieszkańców dworu bez względu na wiek i płeć, spalili siedzibę. Wiktor Bogusz zginął zarąbany siekierą, jego krewni zginęli od wideł i kos, 14-letniemu Włodzimierzowi rozpruto brzuch. 87-letni ojciec rodu Stanisław został dopadnięty w Pilźnie i zatłuczony cepami na schodach kościoła. A Szela jednocześnie rozsyłał wici, wzywał wszystkich chłopów. Uzbroić się w cokolwiek i ruszać na panów!
Chłopi z kilkudziesięciu wsi słuchali rozkazów Szeli. Rozpoczęło się mordowanie na potęgę. Atakowano wyłącznie polskie dwory. W okręgu tarnowskim, gdzie dowodził Szela, ocalał ledwie co dziesiąty dwór, łącznie kilkaset spłonęło. Ludzie ginęli na obszarze od Rzeszowa i Jasła przez Tarnów, Bochnię i Wieliczkę po Nowy Sącz i Kraków. Co istotne, chłopi byli upojeni gorzałką. Najstraszliwsze zbrodnie miały miejsce na terenie, na którym kościół przez kilka lat skutecznie propagował wstrzemięźliwość alkoholową. Tym bardziej szaleli chłopi, gdy ich znowu rozpito.
W Zgórsku niedaleko Mielca bracia Broniewscy: ordynat Teodor (kurator ekonomiczny Ossolineum), Józef i Leon zostali zatłuczeni cepami na śmierć. Teodorowi wcześniej połamano ręce i nogi, a Janowi wyłupiono oczy, obcięto uszy i oskalpowano. W Nieznanowicach ciężarna Stefania Kępińska próbowała własnym ciałem osłonić męża Henryka: chłopi przecięli jej brzuch kosą. Ginęli bohaterowie powstania listopadowego: zarąbany siekierami Marcin Żeleński czy Karol Schlosser, którego zrabowany order Virtuti Militari odkupił od zabójców austriacki policjant z Bochni i drwił, że ozdobi się nim w dniu Sądu Ostatecznego. W Laskowej dziedzica sadystycznie, powoli przerżnięto piłą. Konstantego Słotwińskiego z Głobikowej, uwiązanego za brodę do ogona końskiego, chłopi wlekli po ziemi, aż skonał. Wielu spalono żywcem. Chłopi nie tknęli Austriaków ani Żydów. Mordowali tylko Polaków: szlachtę, urzędników ziemskich, niekiedy księży. Zresztą władze surowo zapowiedziały, że będą karać śmiercią za podniesienie ręki na Austriaka. Tylko na Austriaka. Zyskali też Żydzi: nikt ich nie atakował, sprzedawali wódkę i kupowali zrabowane mienie.
Uciekającym ofiarom rabacji władze utrudniały schronienie. „Dla bezpieczeństwa” zabroniły wszędzie przyjmować obcych, blokowały możliwość ucieczki do miast. Niech się Polacy mordują! Liczba ofiar sięgnęła trzech tysięcy. Zwłoki i konających rzeczywiście zwożono do Tarnowa, a starosta płacił za trupa dwa razy więcej niż za żywego. Leśniczego Franciszka Mirskiego z Jodłowej i jego syna chłopi wlekli do Tarnowa całymi milami, tłukąc po drodze przed każdą karczmą. Do Tarnowa dowlekli już martwych. W Bochni też starosta płacił za trupy, ale mieszkańcy ratowali zwożonych rannych, jak mogli – jeśli już ktoś się do miasta przebił, bo austriackie wojsko uniemożliwiało wjazd, wydając uciekinierów chłopom na śmierć.
Ocaleli nieliczni. Jan Zabawski z Rozdziela Dolnego został wraz z synem uratowany przez swoich chłopów, których dobrze traktował. Z wdzięczności wystawił kaplicę. Kilkunastoletnia szlachcianka Marianna Pikuzińska z Dołęgi w te straszliwe dni prowadziła dziennik: 160 lat po rzezi doczekał się on opracowania i wydania. Dokładnie opisał dwa dni rabacji ksiądz Jan Popławski, który znalazł się w środku wydarzeń, a zapisawszy kilkadziesiąt stron, przerażony urwał. Ocalał i opisał zbrodnie Leon Żuławski, lekarz i poeta z Limanowej: jego Oblężenie Limanowy czyli rzeź galicyjska 1846 jest jednym z pierwszych dzieł o rabacji (również niedawno wznowiono je w opracowaniu potomka autora, Jacka Żuławskiego). Ocalał też krewny Leona Kazimierz, ojciec pisarza Jerzego Żuławskiego, autora słynnego dzieła Na srebrnym globie. Ukrył się w modrzewiach we wsi Młynne opodal Laskowej. Część szlachty zdołała zbiec do Wiśnicza i tam przetrwać jatkę.
W Broniszowie koło Ropczyc z całej rodziny Olszewskich przypadkowo ocalało dopiero co urodzone niemowlę, które znaleziono w śniegu. Był to Karol Olszewski – w przyszłości światowej sławy profesor fizyki, znany z pierwszego w historii skroplenia tlenu i azotu.
Cel osiągnęli Austriacy w pełni. W dniu wybuchu rabacji, 18 lutego, do Krakowa wkroczył niewielki oddział wojsk austriackich. Spiskowcy w Krakowie nie wiedzieli jeszcze o podtarnowskiej rzezi i dali sygnał do powstania, które wybuchło 21 lutego. Już następnego dnia Kraków i jego okolice zostały opanowane bez walki. Natomiast w Galicji rzeź uniemożliwiła powstanie. Szlachta nie ruszyła do boju o Polskę, bo usiłowała ratować swe dzieci, matki i żony przed mordercami. Nieliczne oddziały idące w stronę Krakowa w celu przyłączenia się do powstania były atakowane przez chłopów. Austriacy zwalczyli powstanie polskimi, chłopskimi rękami. Tylko 26 lutego pod Gdowem ich wojsko walczyło z powstańcami. Otoczonych pod murem cmentarza powstańców pozostawiło chłopom, a ci wyrżnęli ich z radością. Następnego dnia wojsko weszło do Krakowa i ostrzelało procesję, na czele której szedł Edward Dembowski – jedyny chcący rozmawiać z chłopami organizator powstania padł martwy. To był koniec.
3 marca dyktator powstania Jan Tyssowski ze swymi siłami przekroczył granicę Prus i został tam internowany. Prusacy uznali, że powstanie w Krakowie nie było skierowane przeciwko nim. Wobec tych, którzy bezskutecznie usiłowali je rozniecić na terenie Prus, zapadły surowe wyroki, powstańców z obszaru Rosji wydano carowi, a tych z Krakowa po roku internowania zwolniono. Przynajmniej uszli z życiem.
Powstanie upadło, więc krwawe jatki przestały być potrzebne Austriakom. Cel był osiągnięty, szlachta wygubiona, jej majątek zrabowany. Wojsko stłumiło więc resztki rabacji, bacząc na to, by chłopom nie stała się krzywda. Prowokator Joseph Breinl von Wallenstern został nagrodzony orderem i awansem. Podobnie nagrodzono innych starostów. Wszyscy mordercy uszli bezkarnie. Śledztw w sprawie mordów, choć były to już czasy cywilizowanych procesów, nie przeprowadzono, Austriacy nie chcieli wykryć sprawców.
Jakuba Szelę zabrał do Tarnowa von Wallenstern i tam formalnie internował. Nie było to jednak uwięzienie w areszcie, a internowanie dla bezpieczeństwa zainteresowanego. Szela chodził wolny po mieście, strzeżony przez policjanta. Po dwóch latach, w lutym 1848 r. wraz z rodziną przesiedlono go na południową Bukowinę, należącą do Austrii. Osadzono go w Lichtenbergu, założonej kilkanaście lat wcześniej niemieckojęzycznej wsi. Za zasługi dla cesarza i wierność tronowi zbrodniarz dostał 17-hektarowe gospodarstwo i medal. Z dala od Polski, germanizując się na stare lata, żył spokojnie: w cesarskiej Austrii za czynienie dobra nie wsadzano. Zmarł w wieku 73 lat, w 1860 r. Lichtenberg leży dziś w Rumunii i jako osada Dealul Ederii jest częścią większej wsi Clit w okręgu Suczawa; stolica południowej Bukowiny jest zresztą głównym ośrodkiem rumuńskiej Polonii. Po, tfu, Szeli żaden ślad nie pozostał.
Dla chłopów przez wiele lat był bohaterem, wspominanym w powiedzonkach i przyśpiewkach. Dla innych tym, kim był naprawdę: krwawym mordercą. Dla Austriaków – użytecznym idiotą, jak powiedziałby towarzysz Lenin. Bo dał im wiele. Nie musieli już pilnować Polaków: wytłukli się sami. Nie groziły już Austrii polskie powstania. Nienawiść między szlachtą i inteligencją a chłopami skutecznie ich podzieliła. Cesarz podsycił ją umiejętnie: w 1848 zniósł poddaństwo chłopów w całym cesarstwie, co oczywiście w Galicji uznano za nagrodę dla chłopów za zbrodnie i obalenie powstania. Musiało minąć kilkadziesiąt lat, by rany przyschły: stało się to dopiero na przełomie XIX i XX wieku, gdy zapanowała moda na chłopstwo, zobrazowana w Weselu Wyspiańskiego. Sam Wyspiański miał od kogo usłyszeć o rabacji – np. leczył go profesor Karol Żuławski, syn Leona. Zresztą już w 1848 r. Antoni Tessarczyk wydał pierwszy, szczegółowy opis rzezi, liczący prawie 150 stron, na podstawie osobiście zebranych relacji.
Jakub Szela pojawiał się nieraz w literaturze. Jako pierwszy przedstawił go Władysław Anczyc, zgodnie z prawdą jako zbrodniarza, Ludwik Stasiak wydał w 1907 r. powieść Krwawe ręce. Najbardziej pamiętny jest jednak Szela jako Upiór ze wspomnianego Wesela. To tam padły słynne słowa: Mego dziadka piłą rżnęli. Myśmy wszystko zapomnieli… Wypowiada je Pan Młody, czyli Lucjan Rydel: jego rodzinę istotnie wymordowano w Strzelcach Małych. To jakby symbol pojednania po latach, wtedy jednak pozbawionego głębszego zrozumienia z obu stron. Pojawiało się ono stopniowo: w 1908 r. ludowy poeta Józef Nocek, chłop przecież, pisał o znanej mu z relacji ojca rabacji:
Straszny wicher z śniegiem wyje,
tłum pijany w dwory wali,
I niewinnych braci bije, rąbiąc, siekąc, niszczy, pali.
Tańczą jak z piekła szatani, śnieg z gorącą krwią mieszają,
Mordem i rzezią zagrzani śród cepów i kos hulają.
Ten tłum bratnią krwią zbryzgany
od radości dzikiej wyje,
Nie wie, że cięższe kajdany zaciągnął sobie na szyję.
Ci co zeń zrobili kata i skusili w tej robocie,
Radzi, że brat zabił brata, że Polska zginie w sromocie.
O nie ciesz się zgrajo wroga, wnet stopnieją twe uciechy,
Bo dzień przyjdzie z łaski Boga, który zmyje ludu grzechy.
Potem pisali o Szeli jeszcze i wielki Stefan Żeromski (Turoń), i komunista Brunon Jasieński (Słowo o Jakubie Szeli). W czasach komunizmu próbowano Szelę czcić, we Wrocławiu miał nawet swój plac: o wstydzie, aż do roku 2014! Jednak w sumie nie bardzo to szło, historia z 1846 r. nie była na tyle odległa, by dało się wymazać z ludzkiej pamięci prawdę, zwłaszcza w Małopolsce. Groby, kaplice grobowe i pomniki pomordowanych zachowały się przecież do dziś. Można je obejrzeć w Tarnowie, Zgórsku, Bochni, Siedliskach, Gdowie. Większość z nich odnowiono, a nawet wzniesiono już po upadku PRL. „Za komuny” o ofiarach „słusznego buntu ludu” nakazano milczeć.
Nigdy przedtem i nigdy potem Polacy nie mordowali się wzajemnie w tak potworny sposób. Władza, nie tylko obca, lubi dzielić i rządzić, a gdy wśród rządzonych znajdzie się odpowiednia liczba głupców, o nienawiść łatwo. Byle tylko pokazać im palcem jakiegokolwiek wroga.
Komentarze
Prześlij komentarz